Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Drukarnia Rzeszów

"Po finale w oczach niektórych pojawiły się łzy szczęścia"

"Po finale w oczach niektórych pojawiły się łzy szczęścia"
204825554_2025221360950677_6564228692873934199_n-ink (1)

- Ojciec jednego chłopca spytał mnie kiedyś, co jego syn będzie umiał za pół roku. Odpowiedziałem, że takie pytanie można zadać na kursie z języka angielskiego – mówi SEBASTIAN CZYREK, jeden z trenerów akademii Beniaminek Soccer Schools Rzeszów, którego drużyna w Wałbrzychu wygrała finał rozgrywek Deichmann Minimistrzostwa w kategorii Under'9


- Zaskoczony pan?
- Nie do końca, bo interesuje mnie zwycięstwo w każdym meczu. Z drugiej strony nie byliśmy głównymi faworytami, więc można mówić o miłej niespodziance. W końcu mówimy o akademii istnieje dopiero kilka lat, powstała jako filia Beniaminka Krosno. Dysponujemy skromnymi środkami, nie interesuje nas armia zaciężna. Poza jednym chłopcem z Lubaczowa, trenują u nas tylko miejscowi zawodnicy.


- Graliście najlepszą piłkę w Wałbrzychu?
- Nie od razu. Kiepsko zaczęliśmy. Ranga imprezy, oprawa, fakt, że gra szesnaście najlepszych drużyn z Polski trochę sparaliżowała chłopców. W pierwszym meczu wyciągnęliśmy wprawdzie z 1-4 na 4-4, ale ostatecznie przegraliśmy 4-7. W meczu o życie walczyliśmy z jednym z faworytów, akademią Piotra Reissa, ale wygraliśmy 3-2. Potem było 7-3 z zespołem z Gliwic. W półfinale nie brakowało nerwówki, bo po trzech sekundach już przegrywaliśmy. Chłopcy nie załamali się, pokazali wolę walki i na koniec pokonaliśmy 3-2 zespół z Nowego Sącza, prowadzony przez Macieja Korzyma.


- Słyszałem, że finał odbył się w deszczu.
- Mało powiedziane, to była ulewa. Po trzech słonecznych dniach doszło do załamania pogody, spadła temperatura. Jeden z chłopców po pierwszych minutach był już fioletowy z zimna i trzeba mu było zrobić przerwę w grze. Graliśmy z Włochami, czyli drużyną z Bydgoszczy. Kontrolowaliśmy sytuację, wygraliśmy 4-2.


- Co się działo po finale?
- Piękne chwile, ogromna radość. W oczach niektórych rodziców pojawiły się łzy. Ja też byłem wzruszony. Dla takich chwil warto pracować.


- W takiej kategorii wiekowej można mówić o taktyce, stylu gry?
- Na to przyjdzie czas. Dzieci mają mieć radość gry. Występowaliśmy pod nazwą Brazylia Trzebownisko, ale graliśmy raczej prostą piłkę, jeden na jeden, dwa na jeden, w kontrze trzy na jeden.


- Mówi się, że dorosłym zawodnikom nad Wisłą brakuje błyskotliwej techniki, dryblingu, bo w kategoriach młodzieżowych liczy się wynik i trenerzy zabraniają indywidualnych popisów.
- To nie u nas. Swoim chłopakom każę dryblować. Kiedy mają się tego nauczyć, jak nie w tym wieku. Czasem słyszałem, jak rodzic krzyczy „podaj, podaj' . To błąd.


- Miał pan do czynienia z tak zwanym Klubem Oszalałych Rodziców?
- Raczej nie. Rodzice naszych zawodników to fajni ludzie, nie próbują bawić się w trenerów. A jeśli już to się zdarzy, szybko rozwiązuję problem. Była taka sytuacja, że ojciec piłkarza zdzierał gardło i przeszkadzał w grze synowi. Ściągnąłem chłopaka z boiska, a gdy go z powrotem wpuściłem, rodzic znowu zaczął wrzeszczeć. Zawołałem chłopca i poprosiłem, aby powiedział tatusiowi, że jeśli się nie uspokoi, to syn spędzi resztę meczu na ławce. Poskutkowało, ale ojciec chłopaka bardzo groźnie na mnie patrzył.


- Inne przeboje z rodzicami?
- Pewnego razu ojciec jednego z chłopaków spytał mnie, co jego syn będzie umiał za pół roku. Odpowiedziałem, że nawet nie wiem, czy za pół roku będzie nadal grał w piłkę, że takie pytanie można zadać na przykład nauczycielowi na kursie z angielskiego. Nie obiecujemy dzieciom gruszek na wierzbie, ale robimy wszystko, aby robiły postępy i dobrze się przy tym bawiły.


- Jak Beniaminek rozwiązuje problemy finansowe?
- Żyjemy ze składek rodziców. To 120 złotych na miesiąc. Mamy też grupkę sponsorów.


- Miasto pomaga?
- Niektórym nawet bardzo. Jest akademia, która otrzymała na przykład dziewięćdziesiąt tysięcy złotych. My dostaliśmy dwa.


- Skromniutko.
- Zapytałem, czy możemy liczyć na więcej. Usłyszałem, że nie. Spytałem, dlaczego. Bo nie – taka była odpowiedź. Trudno, jest skromnie, ale dajemy sobie radę.


- Ile zarabiają trenerzy Beniaminka?
- Niektórzy ani grosza. Pracują z dziećmi, bo to ich pasja.


- A pan?
- Góra pięćset złotych. Moje źródło utrzymania, to praca w urzędzie statystycznym. Ale różnie to bywa w innych akademiach. Słyszałem, że w jednej trenerzy młodzieży mogą liczyć na siedem tysięcy na miesiąc.


- Wtedy można się całkowicie skoncentrować na pracy.
- Pewnie tak, ale to my wygraliśmy wojewódzkie eliminacje i zostaliśmy najlepszą drużyną w kraju. Pieniądze pomagają, ale nie gwarantują sukcesu. Można mieć kilkaset dzieci w akademii, sprowadzać zawodników z regionu, spoza województwa, liczyć na grube dotacje z ministerstwa, ale to nie znaczy, że wychowa się tłum przyszłych ekstraklasowych graczy.


- Są próby kaperowania zawodników Beniaminka?
- Oczywiście. Telefon często dzwoni. Zdarzają się podchody do rodziców, ale dzieci dobrze się u nas czują, widzą efekty swej pracy i nie odchodzą.


- Pan też grał w piłkę, w Stali Rzeszów. Dlaczego kariera nie wypaliła?
- Jakiś talent i zapał miałem. Swego czasu miałem powołanie na kadrę. Mogę zażartować, że często z piłką bywałem szybszy niż rywal bez piłki. Bawiłem się jednak też w żużel na rowerach i złapałem kontuzję kolana. Snułem plany, jednak czasem liczyły się znajomości. Miałem fajnych trenerów, ale czasem na plac wychodził chłopak niekoniecznie lepszy, za to mający ojca, który coś tam załatwił trenerowi. Takie to były czasy.


- Dziś młody piłkarz różni się charakterem od tego sprzed dwudziestu, trzydziestu lat?
- Powiem tak, kiedyś ktoś grał w klubie, potem biegał za piłką pod blokiem. Orlików jest coraz więcej, ale te place, placyki na osiedlach często bywają puste. Dzisiaj w bogatej akademii chłopak jest wszędzie wożony busami, wszystko dostaje pod nos. Kłopot w tym, że gdy akademia jest biznesem, gdy buduje się armię zaciężną, to bywa często tak, że chłopiec jest w zespole, w wąskiej lub szerszej kadrze, a gdy do klubu trafia kolejna grupa zawodników, nagle jest trzydziesty w rankingu i może się zniechęcić.


- Nie ma pan dobrego zdania o konkurencji.
- Mam swoje zdanie. Widzę rzeczy dobre i złe. Jeśli na pierwszym miejscu jest nie dziecko, tylko kasa, to nie jest to dobra droga. Uważam też, że w Rzeszowie powinien być jeden SMS, który szkoliłby tylko samych najlepszych chłopców z miasta i okolic.


- Pytanie o Euro. Kto je wygra?
- Chciałbym, że Anglia. Jestem kibicem Manchesteru.


- United?
- Oczywiście. Jest tylko jeden Manchester (śmiech).


- A jeśli nie Anglia, to kto?
- Lubiłem grę Holendrów, ale już odpadli. Może Belgia. Ciekawa jest Francja, w grupie błyszczeli Włosi.


- Jak mocno rozczarowała pana nasza reprezentacja?
- Wcale nie tak mocno. U nas od lat dmucha się balonik, ale prawda jest taka, że nie mamy dużej grupy wybitnych piłkarzy. Jest Narodowy Model Gry z ustawieniem trzy, pięć dwa, ale co z tego, skoro brakuje szybkich skrzydłowych. Przy takim systemie trzeba mieć zawodników, którzy będą zasuwać po bokach przez godzinę, a po tym czasie będzie można wpuścić kolejnych, nie gorszych. Tak gra Bayern Monachium.


- O czym pan marzy?
- Chciałbym, aby za ileś lat nasz wychowanek zagrał w ekstraklasie, zrobił karierę. Fajnie by było, gdyby paru graczy posmakowało pierwszej ligi. Nie każdy się wybije, ale chciałbym, aby jak najwięcej naszych wychowanków zostało przy piłce, choćby jako trenerzy, fizjoterapeuci lub w innych rolach.


Tomasz Ryzner


204825554_2025221360950677_6564228692873934199_n-ink

204825554_2025221360950677_6564228692873934199_n-ink


Podziel się
Oceń

Komentarze

ADAM 29.06.2021 17:56
Witam i pozdrawiam. Wielkie uznanie dla Panów Trenerw Beniaminka SS Rzeszów za prowadzenie, za progres, za sukcesy na arenie regionalnej i krajowej. A tak pół żarten pól serio, czy staż w Częstochowie I(pod Jasną Górą) nie wzmocnił potencjału Trenera i zawodników Beniaminka SS U-9 w zmaganiach w Wałbrzychu ??!! Gratuluję i pozdrawiam.. Dziadek Beniaminka AL.
Reklama Drukarnia Rzeszów