Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Drukarnia Rzeszów

W metrze przeszedł obok mnie gangster z pistoletem i nożem za pasem

W metrze przeszedł obok mnie gangster z pistoletem i nożem za pasem
ZAMOR 66-ink (1)
Rozmowa z JAKUBEM ZAMORSKIM, rzeszowskim tenisistą, byłym uczniem i zawodnikiem ASA Collage Miami, obecnie studentem i graczem Chicago State University.



Ponad dwa lata temu podjąłeś wyzwanie - ruszyłeś za Wielką Wodę, aby studiować, a także grać w tenisa. Poradziłeś sobie?

Nie przepadłem. Najpierw był koledż w Miami, gdzie uczyłem się na kierunku zarządzania biznesem. Po dwóch latach zdobyłem coś na kształt niższego licencjatu.

Dawałeś radę językowo?

Tak, choć nauki było niemało, a słownictwo niełatwe. Mieliśmy takie przedmioty, jak finanse, matematyka, rachunkowość i tak dalej.

Po Miami przyszedł czas na zmiany.

Miałem dwie opcje: albo wracam do Polski i tutaj kontynuuję naukę, albo robię transfer na amerykański uniwersytet i tam staram się o magisterkę. Kusiło mnie, żeby wracać, bo byłoby łatwiej. Męczą mnie podróże. Jestem w domu, z rodziną, a za chwilę znowu trzeba pakować walizki i lecieć na drugi koniec świata. Z drugiej strony szkoda było tych dwóch i lat. Postanowiłem, że zostaję w USA.

Kiedy rozmawialiśmy przed wyjazdem, stało się jasne, że pobyt w USA będzie egzaminem dla twego związku z Justyną.

Daliśmy radę, jesteśmy razem, choć Justyna na pewno wolałaby, żebym studiował w Polsce.

No to brawo. Dałeś radę, choć na plaży w Miami widoki miałeś pewnie niebrzydkie.

Ooo, nie ma co gadać (śmiech). Wiadomo, ładnych dziewczyn tam nie brakuje.

Jak ci szło na korcie?

Powiem tak, na Florydzie można fajnie żyć, ale kiedy do gry wchodzi wysiłek fizyczny, to klimat porządnie daje w kość. W pierwszym miesiącu po każdym treningu padałem na kolana i wymiotowałem. Temperatura nie była nawet taka wysoka, ale wilgoć dawała popalić. Po długiej wymianie na korcie nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Zatykało mnie. W okresie aklimatyzacji mocno schudłem. Na szczęście z czasem jakoś się do wszystkiego przyzwyczaiłem. A nie każdy tak miał. Niektórzy długie miesiące się męczyli.

Drużyna spełniała oczekiwania w lidze?

To była druga dywizja. Graliśmy super. Mnie też się wiodło, bo jeśli dobrze pamiętam, wygrałem trzynaście meczów, a tylko trzy przegrałem. W deblu też szło. Powiem nieskromnie, pokazałem mega solidny tenis. Miałem różną pozycję w drużynie, raz grałem na drugiej rakiecie, raz na trzeciej, czasem na pierwszej. A konkurencja w drużynie była mocna. Mieliśmy około trzydziestu tenisistów, z których do gry w lidze łapała się tylko ósemka.

Rok temu wyjechałeś z Florydy i wybrałeś uczelnię w Chicago. Powód?

Szukałem miejsca, gdzie mógłbym pograć w pierwszej dywizji. Chciałem podnieść sobie poprzeczkę. Trener polecił mi stronę na fejsie, na której był kontakt z wieloma uczelnianymi trenerami. Przedstawiłem swoją sylwetkę, dokonania na korcie, w nauce, bo to też ma znaczenie. Kto oblewa zajęcia, ten może zapomnieć o grze.

Duży był odzew?

Mało powiedziane, w tydzień wpadło mi trzydzieści ofert. Byłem w szoku. Zacząłem się orientować w proponowanych warunkach. Siedziałem w komputerze chyba ze dwa tygodnie. Postawiłem na Chicago State University. Mam tam wyższe stypendium niż w Miami, wliczone jedzenie, miejsce w kampusie. Semestr kosztuje 42 tysiące dolarów. Uczelnia wykłada 39 tysięcy, ja muszę dopłacić resztę.

Zgaduję, że w Wietrznym Mieście o wiele łatwiej ci się oddycha niż w Miami.

Bez porównania. Miasto leży daleko bardziej na północ, temperatury są o wiele niższe.

W pierwszej dywizji też wygrywałeś?

Nie od razu. Na początku dostawałem szkołę. Stawałem na głowie, ale przez dwa miesiące nie mogłem nic wygrać. Zastanawiałem się, co ja tu robię, ale nie załamałem się, nie było o tym mowy. Zasuwałem na treningach i w końcu przyszły pierwsze zwycięstwa. Graliśmy bardzo dużo, trzy razy więcej niż w drugiej dywizji, ale nagle stało się to, co się stało. Mieliśmy lecieć na mecz do Kansas City, ale nie dolecieliśmy. Zaczęła się pandemia i cały sezon anulowano.

Akurat, jak się przełamałeś.

Byłem rozczarowany. Miałem za sobą serię trzech wygranych, pewność siebie mi skoczyła, a tu taki numer. Treningi zawieszono, uczelnia z jednej strony przeniosła naukę na system online, z drugiej dostaliśmy sygnał, róbcie, co chcecie. Szybka decyzja i po kilku dniach wyleciałem do Polski. Naukę odbywałem online, o treningach można było zapomnieć, bo korty pozamykano. Musiała mi wystarczyć domowa siłownia. Ale z czasem złapałem kontakt z kolegą, który mieszka w Zwięczycy i ma prywatny kort.

Jak było jesienią?

W sierpniu miał ruszyć kolejny sezon, ale skończyło się nadziejach. Rozgrywki znów odwołano. Podjęliśmy w teamie decyzję, że zostajemy w swoich krajach.

Z jakich państw masz kumpli w zespole?

Pierwsza rakieta to Chorwat, potężny chłop i świetny zawodnik. Druga i trzecia rakieta, to Hiszpanie, których wcześniej spotkałem w Miami. Czwarta rakietą jestem ja, piątą Serb, a szóstą chłopak ze Stanów. W deblu gram na drugiej parze. Mecz wygląda tak, że mamy sześć singli i trzy deble.

Wyjdźmy poza kort. Wsiąkłeś w życie w USA, czy potrafi cię jeszcze coś zaskoczyć?

Przyzwyczaiłem się nawet do tego, że jest tam, jak by powiedzieć, jak na dzikim zachodzie. Miałem dwie sytuacje, że wchodzę do Mc'Donaldsa, a gdzieś obok lokalu słychać strzelaninę. W Chicago od kampusu do centrum miasta jedziemy 20 minut metrem, ale trener od razu nam powiedział, żebyśmy sami nie jeździli, bo jest niebezpiecznie. Tam 90 procent mieszkańców, to ciemnoskórzy. Widziałem w metrze gościa jak z filmu, w spodniach z głębokim krokiem, za pasem pistolet, nóż. Ale nic się nie stało.

Inne sytuacje?

Wracaliśmy z miasta metrem, o czwartej rano. Przez 20 minut był spokój, aż tu nagle wpada policjant i krzyczy get out. Wychodzimy na zewnątrz, a tam tłumy policji, samochody, helikoptery. Okazało się, że na stacji, do której mieliśmy jechać, facet wszedł do wagonu i zastrzelił trzy osoby. Uświadomiłem sobie, że niewiele brakowało, abyśmy byli w tym składzie. Niefajne uczucie...

Chicago to największe skupisko Polonii. Spotkałeś kogoś ze swoich stron?

Świat jest mały. Trafiłem na znajomych moich rodziców, i to z Boguchwały, czyli sąsiadów. Prowadzą restaurację. Odbyłem szkolenie barmańskie i jakby co, zawsze mogę sobie u nich dorobić.

Na meczu NBA byłeś?

W Miami tak, widziałem mecz Heat. W Chicago na razie kupiłem czapeczkę z byczkiem. Mecz przede mną. Generalnie jednak w koszykówce tak mocno nie siedzę.

A co powiesz o Idze Świątek?

Zrobiła mega wynik. Do tego nie mając jeszcze dwudziestu lat. Ma mnóstwo atutów, jest silna, zwrotna, świetnie biega, jest mocna psychicznie, ma czym uderzyć z forhandu. Tej siły brakowało czasem Agnieszce Radwańskiej. Mecz Igi w Paryżu z Halep, z którą przecież rok wcześniej gładko przegrała, to był popis. Niesamowity tenis. Znam Tomasza Moczka, sparingpartnera Igi. Bywał w Rzeszowie.

Plan na ten rok?

Dużo nauki, dużo tenisa. Wierzę, że jak koronawirus pozwoli, to jeszcze zdążę się nagrać. Dobrze by było, bo na Boże Narodzenie kończę studia.

I co dalej? Wrócisz, nie wrócisz?

Dobre pytanie. Nie wiem, co odpowiedzieć. Decyzja nie zapadła.

Rozmawiał Tomasz Ryzner

 

zamor4-ink

zamor4-ink


Podziel się
Oceń

Komentarze
Reklama Drukarnia Rzeszów