Od czasu objęcia władzy przez PiS mamy do czynienia ze zmianami demontującymi system wprowadzony po 1989 roku. Przedstawiciele partii rządzącej powtarzają, że chodzi o naprawianie Polski, oponenci władzy, że o jej psucie. Jak rozstrzygnąć ten problem z oceną? Czy to w ogóle możliwe?
Pretekstem do zastanowienia się nad tymi kwestiami stało się dla mnie przyjęcie przez sejm „Lex Czarnek” jako zmian szczególnie drażliwych, bo odnoszących się do dzieci. A ryzykowanie wyrządzenia im krzywdy uważam za coś wybitnie obrzydliwego. Oczywiście w ramach krótkiego felietonu nie sposób choćby pobieżnie przypatrzeć się zmianom w regulacjach od 2015 roku i na pewno nie w kategoriach „czy to dobrze czy źle…” Bowiem to co niekorzystne i złe dla jednej grupy społecznej, bywa dobre dla innej lub dla kogoś personalnie. Więc ocenie czy jakaś regulacja jest dobra, zawsze musi towarzyszyć pytanie: dla kogo? Zmiany można jednak oceniać w inny sposób, a mianowicie przypatrując się im w kontekście jakiegoś wyznacznika, punktu odniesienia, niepodważalnej wartości. Może nią być na przykład demokracja. Poza skrajnymi i zagorzałymi rojalistami albo anarchistami (i może jeszcze zwolennikami talibanu), mało kto w naszym kręgu kulturowym kwestionuje demokrację jako optymalny sposób urządzenia państwa. Możemy oceniać, które zmiany nas do niej przybliżają, a więc są dobre, a które odsuwają, a zatem są złe.
Czy zatem PiS przybliża nas do demokracji czy oddala? Nie chodzi o słowa, ale o czyny i stanowione prawo. W demokratycznym państwie fundamentalną zasadą jest trójpodział władzy. Tam, gdzie go nie ma, nie ma demokracji. Oddanie politykowi (ministrowi) pełni władzy nad prokuraturą, niepublikowanie wyroków TK, karanie sędziów za wydawane przez nich wyroki, wprowadzenie sędziów dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, by ci zatwierdzali nowe przepisy nawet jeśli naruszają one ustawę zasadniczą, to tylko kilka przykładów obalania trójpodziału władzy przez rządzących, a zatem odejścia od demokracji.
Inne fundamenty demokracji to wolność mediów, swoboda prowadzenia debaty publicznej, wolność słowa i zgromadzeń. Rozwijanie tych wartości to wzmacnianie demokracji, niszczenie - to odejście od niej. Jakie zmiany zaszły po 2015 roku w tym obszarze lub usilnie próbuje się je wprowadzić? Gaz na ulicach, pałki teleskopowe, łamane ręce demonstrującym kobietom, przemoc fizyczna wobec parlamentarzystów opozycji podczas legalnych protestów. Próby pozbawienia koncesji telewizji TVN, usuwanie dziennikarzy z polsko-białoruskiej granicy, przejęcie mediów regionalnych przez państwowy koncern energetyczny (o roli telewizji -dawniej publicznej, a obecnie rządowej, litościwie nie wspomnę, bo nie godzi się na łamach tak szacownego portalu używać słów obelżywych i wulgaryzmów). To znów tylko kilka przykładów. Czy to wzmacnia demokrację czy nas od niej oddala?
Wolne i równe wybory, to kolejny elementarny warunek demokratycznego państwa. Po ostatnich doniesieniach o podsłuchach Pegasusem, o tym na jaką skalę, kogo i kiedy inwigilował PiS, pod poważnym znakiem zapytania staje to, czy szanse kandydatów opozycji były w wyborach równe. Równość w wyborach to też kwestia dostępu do mediów publicznych w trakcie kampanii. Wszystkie poważne badania pokazują, że kandydaci opozycyjni byli w TVP w różny sposób marginalizowani (o innych formach propagandy nie wspominając). Jeśli nie ma wolnych, ale i równych wyborów nie ma mowy o demokracji.
Kiedy jednak łapy wyciągane są w kierunku dzieci, uruchamia się we mnie szczególny alarm i gotowość bojowa.
Jak pisze Magdalena Pyter badaczka z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, w artykule Prawne zasady funkcjonowania oświaty w Polsce Ludowej: „W okresie Polski Ludowej zgodnie z socjalistycznymi założeniami wierzono, że tylko państwo może zagwarantować obywatelom właściwy i jedyny słuszny sposób realizacji w kwestiach szeroko pojętej egzystencji. Dlatego też, poza niezbędnymi aktami prawnymi regulującymi poszczególne dziedziny życia społecznego, wydawano liczne przepisy dotyczące bardzo szczegółowych aspektów funkcjonowania oświaty. Odgórnie i bardzo drobiazgowo ustalano np. formy zajęć pozalekcyjnych, metody pracy na tych zajęciach, a nawet limit kółek zainteresowań, do których może należeć uczeń”. We wnioskach zaś pisze autorka między innymi: „Szczególnie często zmieniano samą strukturę szkół, ich typy i rodzaje. Problematyką zmian objęte zostały także kwestie zarządzania oświatą. Dyrektywa dotycząca państwowości szkoły przejawiała się w centralnym kierowaniu i zarządzaniu sprawami oświaty i wychowania, centralnym planowaniu rozwoju oświaty.”
Po 1989 roku Polacy postanowili uwolnić szkołę od tego centralizmu, zwiększyć swobodę jej kształtowania przez rodziców, uczniów i pedagogów. Uznano, że różnorodność jest wartością i nie wszystko ma być podporządkowane polityce i władzy. Otwarto szkołę na lokalne środowisko, na współdziałanie z NGO’s-ami, na udział uczniów w akcjach społecznych itd. w tym duchu.
I co teraz? Choć to budzi grozę, trudno oprzeć się analogii i konstatacji, że wracamy do założeń PRL, opisywanych przez badaczkę z KUL-u. Ustawa zwana Lex Czarnek odbiera prawa szkole i znów składa je w ręce kuratorów wybieranych przez polityków - czyli rząd. Wszędzie tam, gdzie do tej pory wymagana była tylko opinia kuratora, teraz będzie musiała być ona pozytywna. Niepokorni dyrektorzy, którzy nie będą spełniali poleceń kuratorium, będą „przywoływani do porządku”, a kurator będzie mógł nawet wnioskować o wydalenie dyrektora ze szkoły bez wypowiedzenia, również w trakcie roku szkolnego. Nowelizacja ma też doprowadzić do zwiększenia nadzoru kuratoriów nad zajęciami prowadzonymi w szkołach przez stowarzyszenia i inne organizacje zewnętrzne. Uwaga: jako powód podaje się wprowadzanie i przekazywanie dzieciom i młodzieży "nieodpowiednich treści". Jak się domyślamy to partia i rząd wie lepiej jakie treści są „odpowiednie”. Uczeń znów ma być formowany przez partię i rząd! Czy żyjemy jeszcze w demokracji czy już w demokracji socjalistycznej?
Od czasu objęcia władzy przez PiS mamy do czynienia ze zmianami demontującymi system wprowadzony po 1989 roku. Przedstawiciele partii rządzącej powtarzają, że chodzi o naprawianie Polski, oponenci władzy, że o jej psucie. Jak rozstrzygnąć ten problem z oceną? Czy to w ogóle możliwe?
Pretekstem do zastanowienia się nad tymi kwestiami stało się dla mnie przyjęcie przez sejm „Lex Czarnek” jako zmian szczególnie drażliwych, bo odnoszących się do dzieci. A ryzykowanie wyrządzenia im krzywdy uważam za coś wybitnie obrzydliwego. Oczywiście w ramach krótkiego felietonu nie sposób choćby pobieżnie przypatrzeć się zmianom w regulacjach od 2015 roku i na pewno nie w kategoriach „czy to dobrze czy źle…” Bowiem to co niekorzystne i złe dla jednej grupy społecznej, bywa dobre dla innej lub dla kogoś personalnie. Więc ocenie czy jakaś regulacja jest dobra, zawsze musi towarzyszyć pytanie: dla kogo? Zmiany można jednak oceniać w inny sposób, a mianowicie przypatrując się im w kontekście jakiegoś wyznacznika, punktu odniesienia, niepodważalnej wartości. Może nią być na przykład demokracja. Poza skrajnymi i zagorzałymi rojalistami albo anarchistami (i może jeszcze zwolennikami talibanu), mało kto w naszym kręgu kulturowym kwestionuje demokrację jako optymalny sposób urządzenia państwa. Możemy oceniać, które zmiany nas do niej przybliżają, a więc są dobre, a które odsuwają, a zatem są złe.
Czy zatem PiS przybliża nas do demokracji czy oddala? Nie chodzi o słowa, ale o czyny i stanowione prawo. W demokratycznym państwie fundamentalną zasadą jest trójpodział władzy. Tam, gdzie go nie ma, nie ma demokracji. Oddanie politykowi (ministrowi) pełni władzy nad prokuraturą, niepublikowanie wyroków TK, karanie sędziów za wydawane przez nich wyroki, wprowadzenie sędziów dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, by ci zatwierdzali nowe przepisy nawet jeśli naruszają one ustawę zasadniczą, to tylko kilka przykładów obalania trójpodziału władzy przez rządzących, a zatem odejścia od demokracji.
Inne fundamenty demokracji to wolność mediów, swoboda prowadzenia debaty publicznej, wolność słowa i zgromadzeń. Rozwijanie tych wartości to wzmacnianie demokracji, niszczenie - to odejście od niej. Jakie zmiany zaszły po 2015 roku w tym obszarze lub usilnie próbuje się je wprowadzić? Gaz na ulicach, pałki teleskopowe, łamane ręce demonstrującym kobietom, przemoc fizyczna wobec parlamentarzystów opozycji podczas legalnych protestów. Próby pozbawienia koncesji telewizji TVN, usuwanie dziennikarzy z polsko-białoruskiej granicy, przejęcie mediów regionalnych przez państwowy koncern energetyczny (o roli telewizji -dawniej publicznej, a obecnie rządowej, litościwie nie wspomnę, bo nie godzi się na łamach tak szacownego portalu używać słów obelżywych i wulgaryzmów). To znów tylko kilka przykładów. Czy to wzmacnia demokrację czy nas od niej oddala?
Wolne i równe wybory, to kolejny elementarny warunek demokratycznego państwa. Po ostatnich doniesieniach o podsłuchach Pegasusem, o tym na jaką skalę, kogo i kiedy inwigilował PiS, pod poważnym znakiem zapytania staje to, czy szanse kandydatów opozycji były w wyborach równe. Równość w wyborach to też kwestia dostępu do mediów publicznych w trakcie kampanii. Wszystkie poważne badania pokazują, że kandydaci opozycyjni byli w TVP w różny sposób marginalizowani (o innych formach propagandy nie wspominając). Jeśli nie ma wolnych, ale i równych wyborów nie ma mowy o demokracji.
Kiedy jednak łapy wyciągane są w kierunku dzieci, uruchamia się we mnie szczególny alarm i gotowość bojowa.
Jak pisze Magdalena Pyter badaczka z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, w artykule Prawne zasady funkcjonowania oświaty w Polsce Ludowej: „W okresie Polski Ludowej zgodnie z socjalistycznymi założeniami wierzono, że tylko państwo może zagwarantować obywatelom właściwy i jedyny słuszny sposób realizacji w kwestiach szeroko pojętej egzystencji. Dlatego też, poza niezbędnymi aktami prawnymi regulującymi poszczególne dziedziny życia społecznego, wydawano liczne przepisy dotyczące bardzo szczegółowych aspektów funkcjonowania oświaty. Odgórnie i bardzo drobiazgowo ustalano np. formy zajęć pozalekcyjnych, metody pracy na tych zajęciach, a nawet limit kółek zainteresowań, do których może należeć uczeń”. We wnioskach zaś pisze autorka między innymi: „Szczególnie często zmieniano samą strukturę szkół, ich typy i rodzaje. Problematyką zmian objęte zostały także kwestie zarządzania oświatą. Dyrektywa dotycząca państwowości szkoły przejawiała się w centralnym kierowaniu i zarządzaniu sprawami oświaty i wychowania, centralnym planowaniu rozwoju oświaty.”
Po 1989 roku Polacy postanowili uwolnić szkołę od tego centralizmu, zwiększyć swobodę jej kształtowania przez rodziców, uczniów i pedagogów. Uznano, że różnorodność jest wartością i nie wszystko ma być podporządkowane polityce i władzy. Otwarto szkołę na lokalne środowisko, na współdziałanie z NGO’s-ami, na udział uczniów w akcjach społecznych itd. w tym duchu.
I co teraz? Choć to budzi grozę, trudno oprzeć się analogii i konstatacji, że wracamy do założeń PRL, opisywanych przez badaczkę z KUL-u. Ustawa zwana Lex Czarnek odbiera prawa szkole i znów składa je w ręce kuratorów wybieranych przez polityków - czyli rząd. Wszędzie tam, gdzie do tej pory wymagana była tylko opinia kuratora, teraz będzie musiała być ona pozytywna. Niepokorni dyrektorzy, którzy nie będą spełniali poleceń kuratorium, będą „przywoływani do porządku”, a kurator będzie mógł nawet wnioskować o wydalenie dyrektora ze szkoły bez wypowiedzenia, również w trakcie roku szkolnego. Nowelizacja ma też doprowadzić do zwiększenia nadzoru kuratoriów nad zajęciami prowadzonymi w szkołach przez stowarzyszenia i inne organizacje zewnętrzne. Uwaga: jako powód podaje się wprowadzanie i przekazywanie dzieciom i młodzieży "nieodpowiednich treści". Jak się domyślamy to partia i rząd wie lepiej jakie treści są „odpowiednie”. Uczeń znów ma być formowany przez partię i rząd! Czy żyjemy jeszcze w demokracji czy już w demokracji socjalistycznej?
dr Zbigniew Chmielewski
Politolog, specjalista w zakresie komunikacji. Badacz, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor publikacji z zakresu komunikacji społecznej, marketingowej, medioznawstwa, public relations. Współpracuje z przedsiębiorstwami i samorządami terytorialnymi. Prowadzi szkolenia i warsztaty dla firm i instytucji, jako ekspert realizuje badania i projekty komunikacyjne dla przedsiębiorstw, instytucji, samorządu terytorialnego.
dr Zbigniew Chmielewski
Politolog, specjalista w zakresie komunikacji. Badacz, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autor publikacji z zakresu komunikacji społecznej, marketingowej, medioznawstwa, public relations. Współpracuje z przedsiębiorstwami i samorządami terytorialnymi. Prowadzi szkolenia i warsztaty dla firm i instytucji, jako ekspert realizuje badania i projekty komunikacyjne dla przedsiębiorstw, instytucji, samorządu terytorialnego.
Komentarze